Loading...

Opowiadanie

Lech usiadł na starej, drewnianej ławce w cieniu rozłożystej sosny. Ściągnął z głowy podniszczoną czapkę, otarł spocone czoło i spojrzał na leżący przed nim pniak. Słońce stało wysoko, gorący wiatr niósł ze sobą zapach świeżo ściętego drewna, kurzu i żywicy. Powietrze było ciężkie, jakby chciało przygnieść wszystko do ziemi. Przed nim leżał potężny pniak sosny — długi na metr, gruby i masywny, przypominający zimowy pień przygotowany do kominka. Ale Lech nie myślał o cieple ognia, myślał o donicy, którą miał z tego pniaka wyrzeźbić.

Patrzył na pniak tak, jakby w środku krył się skarb. Wiedział, że musi to zrobić. Donica miała mieć około 50 centymetrów wysokości, a jej górna część — dłuższa połowa — przypominać łódź albo koryto. To z niej miały wyrastać kwiaty, symbol życia wytryskającego z drewna, które kiedyś było drzewem. Lech czuł, że ta praca będzie jak podróż, pełna bólu, potu i pyłu.

Pierwszy dzień pracy minął na przygotowaniach. Piła spalinowa ryknęła w jego dłoniach, tnąc pniak na pół, ale to był dopiero początek. Kiedy dwa kawałki leżały obok siebie, Lech wiedział, że teraz czeka go prawdziwy trud. Piła była prosta, szybka, brutalna. Ale teraz musiał wyciągnąć coś z tego drewna, co było ukryte głębiej. Został sam na placu, w cieniu drzew, ze swoimi narzędziami, jak starożytny rzeźbiarz, który szuka formy ukrytej wewnątrz twardego materiału.

Na drugi dzień zabrał się do wydrążania środka. Wziął dłuto i młotek, czując, jak siła tych narzędzi przechodzi z jego rąk do pnia. Uderzenie, kolejne uderzenie. Każde było jak walka. Pot, który kapał mu z czoła, mieszał się z pyłem drewna, tworząc kleistą, brązową breję na rękach. Drzewo stawiało opór, było twarde, jakby nie chciało ustąpić. Czasem musiał przestać, odetchnąć, żeby uspokoić oddech i rozluźnić palce, które z każdą godziną stawały się coraz bardziej obolałe.

Szła trzeci godzina, a on miał wrażenie, że dłuto odbija się od drewna, zamiast w nie wnikać. Z każdym kolejnym ruchem narastała frustracja, ale wiedział, że musi to zrobić. Tu nie chodziło tylko o drewno, o donicę. Chodziło o to, żeby pokonać siebie. Każde uderzenie młotkiem przypominało mu, że w tym świecie nie ma miejsca na łatwe wyjścia. To, co cenne, trzeba wywalczyć.

Dni mijały. Piła elektryczna poszła w ruch, gdy górna część donicy — ta przypominająca koryto — zaczynała nabierać kształtu. Lech ciął, szlifował, a drewno, choć opornie, zaczynało mu ulegać. Kiedy w końcu podniósł ciężką górną połowę i ustawił ją na niższym pniaku, czuł, że dokonał niemożliwego. Połączenie dwóch kawałków drewna w jedno było jak akt narodzin, ciężki i bolesny, ale dający niesamowitą satysfakcję.

Każde złączenie, każdy gwóźdź wbity w drewno był aktem buntu przeciwko naturze, przeciwko światu, który chciał, żeby ten pniak po prostu zgnił w lesie. Ale Lech wiedział, że nic nie jest proste. Donica musiała przetrwać. Musiała być symbolem, że życie można wydrążyć z martwego drewna, jakby to był ostatni gest wobec umierającego świata.

Nadszedł czas impregnacji. Impregnat w kolorze jasnego orzecha zdawał się przenikać drewno, nadawał mu głębię, ożywiał je. Przecierka palisandrowa dodawała charakteru, tworząc kontrast między naturalnym drewnem a jego nową, przetworzoną formą. Lech patrzył, jak całość powoli staje się dziełem sztuki, ale nie takim, które podziwia się na salonach. To była sztuka ciężkiej pracy, trudna, brutalna, ale szczera.

Kiedy spojrzał na skończoną donicę, poczuł, że coś z niego samego jest w tym drewnie. Każdy uderzony gwóźdź, każda zadra na dłoni, każdy strużek potu, który kapał na ziemię — wszystko to było tam. Donica stała przed nim, a on czuł, że to nie tylko przedmiot, ale część jego samego.

Otarł czoło, wstał powoli i przeszedł dłonią po drewnie. Było gładkie, ale wyczuwał pod palcami delikatne nierówności, jakby każda z nich opowiadała o walce, którą stoczył. To już nie było drzewo, to nie był tylko kawałek pniaka. To było coś więcej — dowód, że nawet w najtrudniejszych warunkach, wśród bólu i zmęczenia, można stworzyć coś, co przetrwa. Może nie na wieczność, ale na dłużej, niż on sam.

Słońce chyliło się ku zachodowi, rzucając długie cienie na ziemię. Lech usiadł obok donicy, patrząc, jak promienie odbijają się od impregnowanego drewna. Jutro znajdą się w niej kwiaty, ale dziś była to tylko donica, wycięta z serca drzewa, jakby życie i śmierć splotły się ze sobą w jednym uderzeniu dłuta. I wtedy poczuł, że ta praca była jak całe jego życie — pełna trudów, bólu i chwil zwycięstwa. Pracy, którą niewielu doceni, ale która w jakiś sposób daje sens wszystkiemu innemu.

Nie znamy żadnego Lecha.

Zdjęcia są nasze. 🙂

Opowiadanie to czysta fikcja a tytuł powszechnie znany. Zachęcamy do przeczytania „Bazy ludzi umarłych” Hłaski i do obejrzenia filmu.

Pozdrawiamy 🙂

Inny wpis dotyczący tej donicy znajdziecie tutaj:

(*) Donica w kształcie łodzi … – Zderzenia i zdarzenia (agclassic.art)

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

Zderzenia i zdarzenia
Przegląd prywatności

Ta strona korzysta z ciasteczek, aby zapewnić Ci najlepszą możliwą obsługę. Informacje o ciasteczkach są przechowywane w przeglądarce i wykonują funkcje takie jak rozpoznawanie Cię po powrocie na naszą stronę internetową i pomaganie naszemu zespołowi w zrozumieniu, które sekcje witryny są dla Ciebie najbardziej interesujące i przydatne.

Verified by MonsterInsights